czwartek, 12 grudnia 2013

W klatce własnych myśli

Dzisiaj kolejny dzień niesamowitej podróży w głąb umysłu z m i e n i a n e g o  chorobą Alzheimera. Jednym z ubocznym efektów stosowanych leków psychiatrycznych i neuropsychiatrycznych jest twarz niemal zupełnie pozbawiona emocji. Twarz, która wyraża coś na kształt bolesnego skupienia ukrywającego pod maską zesztywniałych mięśni twarzy cały kalejdoskop emocji.

Ten wyraz twarzy wciąż pozostaje dla mnie tajemnicą, tym bardziej, że gdy pytam: "Babciu, jesteś smutna?" i słyszę odpowiedź: "Tak, jestem", to twarz nie zmienia się w ogóle. Gdy słyszę, że "Mój świat zupełnie się rozsypał" albo "Pomóż, wstać, iść" jej twarz dalej wygląda tak samo. Myślałem, że może to kwestia... przyzwyczajenia do negatywnych emocji, jakiś spokój w obliczu udręczenia.

Spróbowałem więc zaczepić Babcię o to, co pozytywne. Gdy pomagam jej wstać, odpowiadając na trochę wyuczoną bezradność, mówię: "Hop, hop, wstajemy", Babcia odpowiada: "Hohohoho". Ma ciepłe dłonie, wiem, że jest, no właśnie, zadowolona? Może szczęśliwa? Idąc tym tropem i wykorzystując to, że Babcia lubi być fotografowana – "Zdjęcia. Trzeba pamiętać." – dzisiaj poprosiłem, by się uśmiechała. Obiecałem jej cykliczne lekcje uśmiechu, by rozruszać uśpione chorobą nerwy i mięśnie. Babci trzeba pokazać, trzeba dotknąć i podnieść usta. Bo przecież uśmiech, zanim pojawi się na ustach, jest zawsze gdzieś ukryty. Zawsze w sobie. Tego się przecież nie zapomina.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz